W finale Pucharu Konfederacji rozegranego na stadionie w Johannesburgu Brazylia pokonała drużynę z USA 3:2.
Cóż to był za finał! Mecz bez wątpienia był godnym zwieńczeniem całej imprezy. Od początku spotkania atakowali Brazylijczycy, jednak to Amerykanie zdobyli pierwszą bramkę już w 10 minucie spotkania po strzale Dempseya. Brazylijczycy rzucili się do odrabiania strat, jednak amerykańska obrona działała bez zarzutu. Drużyna Brazylii raziła niedokładnymi podaniami - widać było, że nieoczekiwany obrót spraw lekko wytrącił ich z równowagi.
Najgorsze dopiero miało nastąpić. W 27 minucie po kontrze Amerykanów, piłkę do bramki wpakował Donovan i było już 2:0 dla USA. Sensacja wisiała w powietrzu. Druga połowa spotkania rozpoczęła się mocnym akordem. Już w 46 minucie. Luis Fabiano przepięknym strzałem zdobył bramkę kontaktową dla Brazylii.
Po piętnastu minutach mogło być 2:2 jednak sędzia popełnił błąd nie uznając bramki. Co się odwlecze to nie uciecze... W 74 minucie ponownie dał o sobie znać Luis Fabiano - zrobił to w najlepszy możliwy sposób - strzelił swojego 5 gola w turnieju.
W 85 minucie spotkania Brazylia przypieczętowała niesamowitą pogoń w drugiej połowie. Po dośrodkowani z rzutu rożnego, Lucio strzałem głową pokonał Tima Howarda i ustalił wynik spotkania na 3:2 dla Brazylii.
Powiem Wam, że jak Amerykanie strzelili drugą bramkę to sądziłem, że jest już po ptakach i nie dadzą sobie wydrzeć zwycięstwa.
No gdyby nie ta bramka Brazylii zaraz po rozpoczeciu 2 polowy to moglo sie to zupelnie inaczej skonczyc. Po kilkunastu minutach Brazylijczycy musieliby sie otworzyc duzo bardziej. Amerykanie potrafia grac z kontry co pokazal Donovan strzelajac druga bramke.
Kibicowalem Amerykanom - szczegolnie po tym jak odprawili z kwitkiem Hiszpanow. No trudno.