Miało być historyczne zwycięstwo, a były tylko historyczne bramki. W dzisiejszym meczu obie reprezentacje były tak samo blisko zwycięstwa, jak i porażki. Widowisko jakie stworzyli piłkarze obu reprezentacji, ani przez moment nie wyglądało na spotkanie towarzyskie. Emocji nie brakowało od pierwszych do ostatnich minut. Wynik 2:2 pod względem sportowym, można uznać za najbardziej sprawiedliwy rezultat tej rywalizacji.
Każda mała lub większa historia ma swojego bohatera i antybohatera. Dziś tym pierwszym bez wątpienia był Wojciech Szczęsny, który swoimi fenomenalnymi interwencjami kilkukrotnie uratował reprezentację Polski od utraty bramki. Słabo spisał się w grze ofensywnej Sławomir Peszko, marnując w pierwszej połowie trzy stuprocentowe sytuacje na zdobycie gola.
Początek spotkania był bardzo nerwowy, co pozwoliło obu reprezentacjom na stworzenie kilku groźnych akcji. Już w 6. minucie goście mieli dogodną okazje na zdobycie pierwszego gola w meczu. Fatalny błąd w ustawieniu naszej obrony wykorzystał najpierw Podolski, a po chwili Klose, jednak znakomicie w obu sytuacjach interweniował polski bramkarz. Biało-Czerwoni odpowiedzieli szybko, bo już w 11. minucie sam na sam z Wiese wyszedł Peszko – na nasze nieszczęście trafił on jednak w nogi bramkarza.
Napór podopiecznych Joachima Loewa trwał, lecz nasi zawodnicy też nie zapominali o tym, że trzeba atakować. Na nic się jednak zdały znakomite okazje na zdobycie bramki w tej części gry, pozostało zatem wszystkim czekać na drugą połowę. Drugie czterdzieści pięć minut lepiej zaczęli Niemcy, budując spokojnie swoje ataki pozycyjne. Jeden z takich ataków przerwał Wojciech Szczęsny i szybko rozpoczął kontrę naszej drużyny, która przyniosła pierwszego gola zdobytego przez Roberta Lewandowskiego. W 68. minucie nastąpiło wyrównanie - Głowacki faulował w polsku karnym Kroosa, a sam poszkodowany zamienił jedenastkę na bramkę.
Po stracie bramki Polacy cofnęli się do obrony i w dodatku zaczęli grać chaotycznie. W 81. minucie za drugą żółtą kartkę i w konsekwencji czerwoną z boiska wyleciał Arkadiusz Głowacki. Wydawało się, że teraz nic nie uratuje Biało-Czerwonych i utrzymanie remisu pozostanie wielkim sukcesem. W ostatniej minucie regulaminowego czasu gry na bezpańską piłkę pobiegł jednak Paweł Brożek i wywalczył zupełnie niespodziewanie rzut karny! Cały stadion PGE Arena oszalał z radości, a zupełna euforia nastąpiła gdy piłkę w siatce umieścił Kuba Błaszczykowski. Radość na trybunach nie trwała niestety długo, bo w ostatniej akcji meczu Cacau zdobył wyrównującego gola, po którym sędzia zakończył spotkanie.
