Orest Lenczyk przez dwa lata prowadzenia drużyny Śląska Wrocław, wywalczył z nią najpierw wicemistrzostwo Polski, a następnie mistrzostwo Polski. Pomimo tak znakomitych wyników atmosfera zarówno w drużynie jak i klubie zaczęła psuć. Odbiło się to na słabych występach zespołu w walce o europejskie puchary, a ostatecznie skończyło się zwolnieniem szkoleniowca.
- Futbol jest cudowny, a moja praca we Wrocławiu do niedawna też była wspaniała. Zaczęto oszczędzać w chwili, kiedy mieliśmy walczyć o Ligę Mistrzów. Powiedziano mi wprost, że trzeba zrezygnować z kilku zawodników, którzy mają za duże kontrakty i nie przedłużać z tymi, którym się kończą. Straciliśmy w ten sposób ośmiu piłkarzy. Klub chciał na ich miejsce młodych i najchętniej za darmo. Żaden z Młodej Ekstraklasy nie nadawał się do gry - powiedział Orest Lenczyk w rozmowie z Rzeczpospolitą.
- Atmosfera zaczęła się psuć od wiosny. Najpierw kłopoty personalne, wynikające z oszczędności klubu, potem nieudane mecze pucharowe. A zwycięski mecz o Superpuchar z Legią na jej stadionie nie tylko nie poprawił sytuacji, ale ją zaognił. Kiedy w szatni powiedziałem Cristianowi Diazowi, że na drugą połowę wchodzi za niego Johan Voskamp, Argentyńczyk nazwał mnie ch... Przy wszystkich zawodnikach. Zbaraniałem, nie wiedziałem, co mam powiedzieć - dodał były trener Śląska.
- Przed meczem rewanżowym z Hannoverem wezwali mnie współwłaściciele i poprosili o przeproszenie się z Diazem i wstawienie go do składu. Słuchałem tego i nie wierzyłem. Uznałem wtedy, iż moja praca w Śląsku dobiegła końca - zakończył Lenczyk.
