Zupełnie dwa inne oblicza pokazała dziś warszawska Legia w spotkaniu z Hapoelem Tel Awiw. W pierwszej połowie gracze Macieja Skorży całkowicie nie potrafili odnaleźć się na własnym boisku. Grali daleko od rywala, podania były niedokładne, a Ljuboja i Ohajon bardziej przeszkadzali niż pomagali. Również wiele uwag można było mieć do Jakuba Wawrzyniaka, którego forma w ostatnim czasie jest daleka od chociażby przyzwoitej.
Goście zdominowali Legionistów i jedynie bardzo dobra postawa Dusana Kuciaka sprawiła, iż rywal zdobył tylko jedną bramkę. Autorem trafienia był w 35. minucie Tamuzem. Na cztery minuty przed gwizdkiem kończącym pierwsze czterdzieści pięć minut gry, gospodarze odddali dopiero pierwszy strzał, a dokładnie Maciej Rybus próbował pokonać bramkarza Hapoelu.
W szatni na zawodników musiałby posypać się ostre słowa, za to co prezentowali - a raczej za to czego nie prezentowali. Druga część wyglądała zupełnie inaczej i można było odnieść wrażenie, że oglądamy całkiem inne spotkanie. Legia walczyła, Legia miała wiarę w odniesienie sukcesu i w końcu Legia zaczęła budować akcje. W 67. minucie padło wyrównanie po wrzutce z rzutu rożnego Rybusa i golu Danijel Ljuboja, który wcześniej głównie zajmował się poprawianiem getrów. Prowadzenie Legioniści uzyskali sześć minut później. W polu karnym faulowany był Radović, a jedenastkę pewnie wykorzystał Marcin Komorowski.
Radość z prowadzenia nie trwała długo. Na dziesięć minut przed końcem meczu Nosakharego Igiebora oddał groźny strzał z dystansu, Kuciak sparował piłkę przed siebie, lecz niestety wprost na głowę Lali. W 88. minucie Komorowski o mały włos nie został antybohaterem meczu, wyprowadzając swoim podaniem... rywala na sytuację sam na sam. Kuciak po raz kolejny pokazał swoją klasę i uratował drużynę przed porażką. Chwilę później Ljuboja wyprowadził Radovića oko w oko z Edelem Apoula, a Serb pewnie i z najwyższą klasą pokonał bramkarza gości, dając 3 punkty swojej drużynie.
