Choć jeszcze przed starem rundy wiosennej mówiło się o tym, iż to Legia Warszawa jest murowanym faworytem do końcowego sukcesu - w czym miały pomóc dobre transfery, to jednak już pierwszy mecz pokazał, iż losy mistrzostwa szybko się nie rozstrzygnął. W spotkaniu 16. kolejki T-Mobile Ekstraklasy podopieczni Mariusza Rumaka nadspodziewanie łatwo pokonali na wyjeździe Ruch Chorzów, strzelając im aż cztery gole, nie tracąc przy tym żadnego i są już jeden punkt za liderem.
Goście pierwszą bramkę zdobyli już w drugiej minucie, a wynik otworzył Bartosz Ślusarski nie myląc się w sytuacji sam na sam. Tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę wynik podwyższył Marcin Kamiński, najlepiej odnajdując się w zamieszaniu pod bramką. Na kolejną bramkę kibice czekali do 58. minuty, wówczas piłkę do siatki skierował... Baszczyński, notując samobójcze trafienie. Wynik ustalił pod koniec Kasper Hamalaine.
W innym spotkaniu GKS Bełchatów zremisował bezbramkowo z Wisłą Kraków. Dla piłkarzy Tomasza Kulawika była to spora kompromitacja, bowiem gospodarze mieli spore problemy ze składem przed starem ligi. Biała Gwiazda jak na zespół w którym występuje jeszcze kilku - bądź co bądź, dobrych piłkarzy jak na nasze rozgrywki, nie pokazała zupełnie niczego, a przecież grała z najsłabszym zespołem w lidze.
