Wczoraj drużyny Orlando Magic i Boston Celtics rozegrały pierwszy mecz finału Konferencji Wschodniej. W tegorocznych rozgrywkach play-off, Magic polegli po raz pierwszy (88:92). Świetny występ zaliczył Marcin Gortat, ale reszta spisywała się przeciętnie.
Gortat na boisku pojawił się w drugiej kwarcie, gdy jego koledzy przegrywali 14:29 i poderwał ich do walki. Polak asystował w akcjach i zdobywał punkty, a przewaga gości z Bostonu zmalała do 7 punktów.
Podopieczni Stana van Gundy’ego wypadli wczoraj bardzo słabo – grali mało dynamicznie i nie podejmowali ryzykownych akcji. Celtics za to mocno stali w obronie. Ta była prawie nie do sforsowania przez kiepskiego Howarda i Lewisa, którzy razem powiększyli wynik zaledwie o 18 punktów.
Najlepiej z gospodarzy wypadł Vince Carter. Grał agresywnie i wywalczył 23 punkty. O trzy oczka mniej zdobył Nelson, ale dwójka zawodników to za mało by wygrać całe spotkanie.
Celtics za to dali popis. Garnett i Rondo, mimo że nie rzucali często do kosza, to świetnie bronili, asystowali i zbierali. Punkty zdobywali za nich Paul Pierce i Ray Allen.
Na początku czwartej kwarty gospodarze przegrywali 77:60, ale wtedy sytuacja się odwróciła. Koszykarze z Cetics przestali zdobywać punkty, a gospodarze nadrabiali straty. Mimo tego, zawodnicy Magic dalej grali zbyt zachowawczo, by uzyskać przewagę i choć przegrali małą różnicą punktów, to trzeba przyznać, że gościom z Bostonu należało się zwycięstwo.
Oglądałem mecz. Prawda jest taka, że bez bardzo dobrej gry Howarda nie ma szans na wygranie tej serii przez Orlando. Howard nie jest podwajany przez Boston i trudno sie gra obwodowym graczom. Musi zagrac na takim poziomie aby brak jego podwajania byl zbyt duzym ryzykiem - wtedy szanse beda mieli shooterzy za 3 pkt. Dobrze i bardzo walecznie zagrał wczoraj JJ Redick.