Jerzy Janowicz swój mecz drugiej rundy US Open z Kevinem Andersonem rozpoczął od piekielnie mocnego uderzenia. Łodzianin dwukrotnie na „dzień dobry” przełamał swojego rywala i w błyskawicznym tempie wyszedł na prowadzenie 3:0.
Gdy wydawało się, że wygrana Polaka w partii otwarcia jest już przesądzona, za odrabianie strat wziął się reprezentant RPA, całkowicie odmieniając losy pierwszego seta.
Anderson nie tylko wyraźnie poprawił swoje podanie, ale i zaczął znacznie lepiej poruszać się po korcie. Premierowa część spotkania zakończyła się dopiero w tie–breaku, a w nim po wojnie nerwów „górą” był Janowicz, triumfując 8 do 6.
Wbrew przewidywaniom wygrana w dogrywce nie dodała biało–czerwonemu skrzydeł. Nasz rodak zdecydowanie spuścił z tonu i na twardym korcie należącym do kompleksu Flushing Meadows do końca meczu odgrywał rolę statysty. Anderson bezlitośnie wykorzystywał błędy półfinalisty zeszłorocznego Wimbledonu, imponując doskonałym serwisem, choć trzeba przyznać, że całe spotkanie nie stało na zbyt wysokim poziomie.
Janowicz podobnie jak „Isia” tuż przed startem wielkoszlemowego turnieju w Nowym Jorku narobił sobie i swoim kibicom sporo apetytu, dochodząc do finału tenisowej imprezy rangi ATP World Tour 250 w Winston–Salem, gdzie pokonał m.in. Davida Goffina i Sama Querreya.
Wynik meczu: Jerzy Janowicz (Polska) 7:6(6), 2:6, 1:6, 3:6 Kevin Anderson (RPA).
